Do malarza

Stwórco malownych twarzy, mocnom tobie winny,
Nad stwórcę żywych więcej tyś dla mnie uczynny.
Szczęście wzięte z mych ramion ukazem wyroku
Ty na wieki mojemu zapewniłeś oku.

Stąd, chociaż z dawna wszelkim uczeniom się wstrętny,
Twojego chciałbym kunsztu stać się umiejętny.
Kiedy Kłótniccy trąbią adwokatom w uszy,
Za doktorem biegają trupy z resztą duszy;
Kto szczery akadema, hołdownik Minerwie,
Żmudzkich łbów obuczaniem rychło pierś oberwie;
A mędrzec arcytworów napisawszy wiązkę,
Dym pochwał ma za napoj, wawrzyn na zakąskę.
Tobie twarzyczki piękne zawsze są dokoła,
Piękny świat tylko ciebie do poslugi woła,
Okiem na jasne tylko kierujesz oczęta,
I dłoń pięknych ciałeczek robieniem zajęta.
Jeśli wiele sztuk pięknych przyswoiło imie,
Ten chrzest najsprawiedliwiej twoja tylko przyjmie.
I płacą bierzesz droższą niż złoto i wianki:
Szczery uścisk młodzieńca, spojrzenie kochanki.

Malarzu czarodzieju! u ciebie pożyczę
Odkradzione od mojej Maryi oblicze.
Wiecznie je cisnąć będę na serce uprzejme,
Z liców jej nigdy oczu i myśli nie zdejmę,
Unosząc się nadzieją, że tych rysów władza
Do reszty spsuje rozum, który mi zawadza, –
I jak uczucia moje o niej nie zapomną,
Tak ją wzrok, dłoń i piersi osądzą przytomną.