I
 Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica,
 Tam jest mój środek dziś – tam ma stolica,
 Tam jest mój gród.
 Od wschodu: mądrość-kłamstwa i ciemnota,
 Karności harap lub samotrzask z złota,
 Trąd, jad i brud.
 Na zachód: kłamstwo-wiedzy i błyskotność,
 Formalizm prawdy – wnętrzna bez-istotność,
 A pycha pych!
 Na północ: Zachód z Wschodem w zespoleniu,
 A na południe: nadzieja w zwątpieniu
 O złości złych!
 II
 Więc – mamże oczy zakryć i paść twarzą,
 Wołając: „Kopyt niech mię grady zmażą,
 Jak pierwo-traw!”
 Lub – mamże barki wyrzucać do góry
 Za lada gwiazdką ze złotymi pióry –
 Za sny nieść jaw?
 Więc mamże nie czuć, jaką na wulkanie
 Stałem się wyspą, gdzie łez winobranie
 I czarnej krwi!…
 Lub znać, co ogień z łona mi wypali?
 Gdzie spełznie? – odkąd nie postąpi daléj? –
 I – zmarszczyć brwi…
 III
 Gdy ducha z mózgu nie wywikłasz tkanin
 Wtedy cię czekam – ja, głupi Słowianin,
 Zachodzie – ty!…
 A tobie, Wschodzie, znaczę dzień-widzenia,
 Gdy już jednego nie będzie sumienia
 W ogromni twéj.
 Południe! – klaśniesz mi, bo klaszczesz mocy;
 A ciebie minę, o głucha Północy,
 I wstanę sam.
 Braterstwo ludom dam, gdy łzę osuszę,
 Bo wiem, co własność ma – co ścierpieć muszę –
 Bo już się znam.
