Rozchodzą się z dżamidów pobożni mieszkańce,
    Odgłos izanu w cichym gubi się wieczorze,
    Zawstydziło się licem rubinowym zorze,
    Srebrny król nocy dąży spocząć przy kochance.
    Błyszczą w haremie niebios wieczne gwiazd kagańce,
    Śród nich po safirowym żegluje przestworze
    Jeden obłok, jak senny łabędź na jeziorze,
    Pierś ma białą, a złotem malowane krańce.
    Tu cień pada z menaru i wierzchu cyprysa,
    Dalej czernią się kołem olbrzymy granitu,
    Jak szatany siedzące w dywanie Eblisa
    Pod namiotem ciemności; niekiedy z ich szczytu
    Budzi się błyskawica i pędem farysa
    Przelatuje milczące pustynie błękitu.
