Ba, jeszcze raz, Marcinie! – więc powiem, tak było:
 Kilka osób na jedną salę się złożyło.
 Każdy z żoną. Wieczerzą potym odprawiwszy
 Szli spać. Ledwie się składli, kiedy co waśniwszy
 Na drugie tak zawoła: „Panowie, czas wsiadać!”
 A ci też (ale o tym nie trzeba powiadać).
 Po małej chwili zasię tenże się ozowie,
 Co i pierwej straż trzymał: „Czas wsiadać, panowie!”
 A panowie do siodeł. Ujechawszy milę,
 Posłuchali onego: „Postój koniom chwilę!”
 A jeden zatym usnął. On znowu: „Panowie,
 Czas wsiadać!” Wszyscy inszy stali przedsię w słowie,
 A tego żona budzi: „Miły, nie słyszycie?
 Już tam drudzy wsiadają, wierę, rychło spicie!”
 A ten chrapi, choć nie spi. „Miły, ba słuchajcie,
 Już tam drudzy wsiadają.” „Ej, jużże wsiadajcie,
 Aż was diabli pobiorą!” Ali drudzy: „Szkoda
 Odjeżdżać towarzysza; wielka rzecz przygoda!
 Pomóżmy mu w złym razie, a załóżmy swoje.”
 „Diabeł cię niechaj prosi, niech już ciągną moje.”
 „Miła, ty się nie przeciw! pokarmiwszy koni,
 A jutro rano wstawszy, będziem tam, gdzie oni.”
