Słonko wielce dziś dopieka,
    Widzi Staszek las z daleka.
    Inny chłopiec, nie daj Boże,
    Przeląkłby się lasu może?
    Ale w Staszku mężna dusza!
    Sporym tedy krokiem rusza,
    I po chwili go nakrywa
    Starych dębów zieleń żywa.
    O jak cudnie tu dokoła!
    Pełno kwiatów wznosi czoła,
    We mchu miękkim nogi toną,
    Świeżo wszędzie i zielono.
    Tysiąc ptaszków w krzakach śpiewa,
    Cichy pacierz szepcą drzewa,
    A na głowę rzuca cienie
    Słońcem tkane ich sklepienie.
    Gdzie wpierw patrzeć – Staszek nie wie!
    Tu wiewiórka smyrk! po drzewie,
    Tu zajączek szust! przez trawę,
    Tu lśnią żuczki się jaskrawe,
    Tutaj z brzękiem leci pszczoła,
    Tu kukułka go zawoła,
    Tu znów dzięcioł w korę puka
    I robaczków sobie szuka.
    Biega Staszek w lewo, w prawo,
    Aż gdy zmęczył się zabawą,
    Chce już wracać – ani rady!
    Zgubił dróżkę, stracił ślady!
    Huka, woła, echo niesie
    Głos po coraz gęstszym lesie,
    Aż po długim tak bieganiu
    Z płaczem usnął w mchów posłaniu.
    Śniło mu się – sen był miły –
    Że go ptaszki obstąpiły,
    Że zajączek stanął słupka,
    Że wyrosła grzybów kupka,
    I kapelusz swój czerwony
    Widział, w grzyba zamieniony.
    Śniło mu się, że jest łąka,
    Że on wcale się nie błąka,
    Wcale z lasem się nie biedzi
    I że przy nim Tyras siedzi.
    „Tyras! Tyras!” – raźnie skoczy,
    Spojrzy, przetrze modre oczy,
    A to nie sen, lecz na jawie
    Tyras przy nim siedzi w trawie.
    Więc wracali w blasku zorzy,
    Choć sen oczy trochę morzy,
    Gdzie domowa miła strzecha.
    Cóż tam była za uciecha!
